Większość informacji na temat pedofilskich epizodów w życiu eurodeputowanego z frakcji Zielonych – Daniela Cohn-Bendita pochodzi z Polski i z Niemiec. W tych dwóch krajach media, zwłaszcza te o profilu konserwatywnym, takie jak portal wPolityce.pl czy dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” na bieżąco informują swoich czytelników np. o zablokowaniu archiwów Zielonych na polecenie Cohn-Bendita. Dlaczego jest cicho o nim w jego ojczyźnie – we Francji? Już wiemy.
Przed kilkoma dniami skontaktował się z naszą redakcją Olivier Bault z francuskiego portalu internetowego „Nouvelles de France”. Red. Bault poprosił o możliwość umieszczenia na portalu filmu z programu telewizyjnego na francuskim kanale, na którym młody Cohn-Bendit, najwyraźniej rozochocony przyjęciem jakichś narkotyków, co sam zresztą przyznał, ku uciesze innych gości, opowiada o swoich przygodach seksualnych z pięcioletnimi dziećmi.
Oczywiście spełniliśmy prośbę naszych francuskich kolegów – na portalu „Nouvelles de France” rodacy Cohn-Bendita mogli oglądać i posłuchać szczerych i obrzydliwych wypowiedzi eurodeputowanego. Jednak tylko przez krótki moment. Po pewnym czasie „nieznani sprawcy” ponownie zablokowali Francuzom możliwość obejrzenia filmu z Cohn-Benditem.
No i teraz ważne pytania. Jak to się stało, że Francuzi muszą zwracać się do polskich dziennikarzy z prośbą o film pochodzący z francuskiej telewizji, aby móc dowiedzieć się tego i owego na temat jednego z najbardziej znanych polityków europejskich? No i jak to się dzieje, że w kraju o „zaawansowanej demokracji” tak szybko blokowane są informacje na temat podejrzanej przeszłości francuskich polityków?
Nasi koledzy po fachu znad Sekwany przeprowadzili krótkie śledztwo dziennikarskie. Odkryli, że film z wyznaniem lewackiego „lovelasa” został we Francji zablokowany przez... Institut national de l'audiovisuel, czyli coś w rodzaju polskiej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, z tym że Institut national de l'audiovisuel zajmuje się głównie opieką nad archiwaliami audiowizualnymi.
Cohn-Bendit nie wytoczył nikomu procesu o „zniesławienie”, więc żaden sąd nie mógł wpływać na blokadę filmu. Wygląda więc to jedynie na „pójście na rękę” wobec eurodeputowanego przez francuski państwowy instytut audiowizualny.
Czy tego rodzaju proceder chronienia lewaka, lub szerzej - "swojego człowieka" - nie wydaje się nam dziwnie znajomy?
wpolityce.pl