Polscy przedsiębiorcy delegujący pracowników do pracy za granicą są coraz częściej dyskryminowani w UE, zwłaszcza we Francji - poinformowali w czwartek na konferencji prasowej przedstawiciele Polskiej Izby Handlu. Wskazali, że pomoc zadeklarował resort pracy.
Waldemar Nowakowski, prezes Polskiej Izby Handlu, która zrzesza firmy delegujące pracowników powiedział, że branża oczekuje wsparcia poprzez działania dyplomatyczne.
"Minister pracy ma kontakty ze swoimi odpowiednikami w UE. Chodzi o danie sygnału, że takie praktyki mają miejsce" - powiedział Nowakowski. Poinformował, że reprezentacja firm spotkała się z reprezentantami ministerstwa pracy, którym przekazano dokumenty świadczące o dyskryminacji polskich firm za granicą oraz informacje z zagranicznych mediów, które świadczą o nagonce na naszych przedsiębiorców delegujących pracowników. "Minister pracy powiedział wyraźnie, że tymi sprawami się zajmie" - dodał.
"W ciągu tygodnia pismo w tej sprawie wyślemy też do premiera Donalda Tuska. Oczywiście z takim samym pismem zwrócimy się też do Komisji Europejskiej. (...) We Francji najpóźniej w maju zrobimy konferencję, żeby naświetlić sprawę również tam na miejscu. Przecież my tam świadczymy usługi" - powiedział.
Zaznaczył, że dyskryminacja polskich firm narasta w okresie, kiedy czekamy na wejście w życie dyrektywy UE, która reguluje kwestie delegowania pracowników. Nowakowski chwalił polski rząd za walkę o wprowadzenie do dyrektywy korzystnych dla polskich firm zapisów świadczących o wolności handlu i usług w UE.
Prezes Inicjatywy Mobilności Pracy Stefan Schwarz powiedział, że dyrektywa ma być głosowana w połowie kwietnia br., a państwa UE mają ją implementować w ciągu dwóch lat. "Prawo będzie pewniejsze i nie będzie takiej samowolki w zakresie kontroli polskich firm, jak do tej pory" - powiedział.
Jego zdaniem prześladowane są zarówno firmy zagraniczne, które korzystają z usług polskich firm, oraz polscy pracodawcy, którzy zatrudniają i delegują pracowników do pracy za granicą.
"Polska jest obecnie największym eksporterem usług w Europie. Europa potrzebuje polskich usług, bowiem gospodarka UE ma problemy z efektywnością, z wysokimi kosztami pracy, z konkurencyjnością. Dlatego warto walczyć o polskie usługi - one są jedną z największych naszych przewag konkurencyjnych w UE" - powiedział Schwarz.
Z danych PIH wynika, że ok. 20 tys. polskich firm zajmuje się delegowaniem pracowników za granicę, a z tej formy pracy korzysta 250 tys. Polaków. Według Izby delegowanie pracowników daje roczne obroty w wysokości ok. 5-6 mld zł, z czego część zasila polski budżet.
Prezes Polskiej Izby Handlowo-Przemysłowej we Francji Hanna Stypułkowska-Goutierre omówiła przykłady dyskryminacji polskich firm delegujących pracowników przez francuskie inspekcje pracy, odpowiednik polskiego ZUS-u, czy służby skarbowe. Powiedziała, że francuscy urzędnicy uznali np., że firma przewozowa, która wynajęła swoim kierowcom mieszkanie, aby mogli wypoczywać w nim, zamiast w kabinach samochodów, ma swoje stałe przedstawicielstwo nad Sekwaną. Efektem było naliczenie zaległych składek społecznych na kwotę 5 mln euro.
"To wynika z sytuacji politycznej i historycznej we Francji, ale też nacisków francuskich związków zawodowych, które ostro działają na rzecz wykluczenia firm zagranicznych" - powiedziała. Wskazała, że w mediach powielane są hasła: "nieuczciwa konkurencja" i "dumping społeczny". Wskazała, że problem dotyczy sektora budowalnego, agencji pracy tymczasowych do różnych firm oraz branży przewozowej.
Ekspert z PIH Radosław Gałka powiedział, że niepokojące sygnały dyskryminacji polskich firm płyną też ostatnio z Niemiec. "Musimy stawić czoła tym praktykom (...). Mamy wrażenie, że kraje starej Europy chcą doprowadzić do wyeliminowania polskich przedsiębiorstw, zanim nowa dyrektywa zostanie implementowania" - ocenił.
Na konferencji obecny był Wojciech Duraj, właściciel firmy Duratec, która przez siedem lat była podwykonawcą dla kontrahentów francuskich. Mówił, że w 2013 r. francuski urząd skarbowy zarzucił firmie, iż ma we Francji przedstawicielstwo (zatrudniała na zlecenie tłumaczkę), w związku z czym określono jej zysk jakby działała we Francji, a nie Polsce. "Nakazano zapłatę VAT, który był płacony przez naszych francuskich kontrahentów. W sumie około 3 mln euro wraz z karami, podczas gdy nasze obroty to około 1 mln euro rocznie. W związku z tym musieliśmy zejść z rynku francuskiego, bo nasi kontrahenci francuscy także obawiali się kontroli urzędów skarbowych" - wyjaśnił.
ekonomia.rp.pl